Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz
524
BLOG

Gdańsk w obronie króla

Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Nad ranem, 12 maja 1734 roku, podekscytowani mieszczanie gdańscy przekazywali sobie radosną wiadomość o pojawieniu się u ujścia Wisły francuskich żaglowców. Zdawałoby się, że to nic nadzwyczajnego w portowym mieście, którego mieszkańcom spowszednieć mógł już widok statków pod zagranicznymi banderami. Tym razem jednak sprawy miały się inaczej, od sześciu tygodni nie przycumował przy nabrzeżu Motławy żaden okręt, żaden też nie opuścił portu, gdyż po zdobyciu przez wojska rosyjskie feldmarszałka Münicha Szańca Zimowego, położonego między twierdzą Wisłoujście i miastem, dostęp do morza został odcięty. Od niemal pół roku, czyli od czasu zasypania przez oblegających kanału Raduni, przez co stanęły żarna Wielkiego Młyna, mieszkańcy i broniący miasta żołnierze żywić się musieli razowym chlebem. Zboża i żywności wprawdzie nie brakowało, ale przyzwyczajonym do wygód mieszczanom bardzo to doskwierało. A co gorsza, od czasu gdy pod Gdańsk rosyjska armia ściągnęła działa większego kalibru, nieustanie nękano miasto ogniem artylerii ustawionej na szańcach Grodziska.

Nadzieja na odsiecz lądową rozwiała się, gdy kolejno, najpierw pod Świeciem rozbity został korpus kasztelana czerskiego Kazimierza Rudzińskiego, potem pod Wyszecinem ciągnące do Gdańska i liczące 12 tys. zbrojnych oddziały wojewody lubelskiego Jana Tarły. Teraz jedyną nadzieją, nadzieją, którą żywił mieszczan francuski ambasador Antoine-Felix de Monti od wielu już miesięcy, była militarna pomoc Ludwika XV, króla Francji. I oto gruchnęła wieść – francuskie okręty przybyły!


 

Po zakończeniu w 1721 r. wojny północnej, podczas której przez 21 lat zmagali się ze sobą król Szwecji Karol XII i car Piotr I, wciągając w konflikt wiele innych państw, w tym Polskę pozostająca pod władaniem Augusta Mocnego, sojusznika cara, zdawało się, że wreszcie nadeszły dla Gdańska dobre czasy. Stosunki nad Bałtykiem zostały uregulowane, a miast okrętów wojennych, po wodach Bałtyku żeglować zaczęły zapełniane zbożem handlowe statki. Spokój nie trwał jednak długo, nieco ponad dekadę. Gdy 1 lutego 1733 roku zmarł w Warszawie August II, dla Rzeczpospolitej rozpoczął się kolejny okres bezkrólewia, a polska korona znów stała się przyczyną walki o władzę. Ościenne państwa nie życzyły sobie władcy niezależnego, mogącego, nadal kwitnącą gospodarczo Polskę, przekształcić w niezależne i silne militarnie państwo. Rosja, Austria i Prusy zawarły więc traktat trzech czarnych orłów, mający na celu obsadzenie na polskim tronie uległego im władcy. Prusy wprawdzie wycofały się z porozumienia, ale Austria i Rosja udzieliły wsparcia w staraniach o polską koronę synowi Augusta Mocnego, Fryderykowi Augustowi II, księciu saskiemu. Ten pomysł nie w smak był szlachcie, która na podwarszawskim polu elekcyjnym, 12 września 1733 roku, obwołała królem Stanisława Leszczyńskiego, teścia króla Francji Ludwika XV. Po wcześniejszych rządach Augusta Mocnego szlachta żywiła niechęć do Sasów, a Stanisław Leszczyński był Polakiem z krwi i kości, „Piastem”, na dodatek królem arcykatolickim, a przy tym mężem dojrzałym, mądrym i sprawiedliwym. Miał poza tym wsparcie Francji, która osiągnęła szczyt swoje potęgi, a to też nie było bez znaczenia, tym bardziej, że Ludwik XV otwarcie głosił, iż wesprze, nawet zbrojnie, elekcję Stanisława Leszczyńskiego. Do prawdziwej wielkości nowemu królowi, o czym przekonano się w potem, brakowało  tylko wojowniczego ducha i energii.

Stronnictwo rosyjsko-austriackie nie zamierzało jednak rezygnować. We wsi Kamień, pod warszawską Pragą, nieliczne grono szlachty obwołało królem Fryderyka Augusta II (jako późniejszy władca Polski nosił miano Augusta III). Sytuacja zaczęła się komplikować, tym bardziej, że już w sierpniu w granice Rzeczpospolitej wkroczyła armia rosyjska dowodzona przez generała Piotra Lacy. Król Stanisław Leszczyński, chociaż cieszył się poparciem zdecydowanej większości szlachty, nie uczynił jednak nic, by się jej przeciwstawić. Nie był wojownikiem ani wodzem, był królem na miarę spokojnych czasów, obce mu były ambicje dowódcy, obca mu była przemoc. Chciał rządzić sprawiedliwie, nie wojować. Prawdziwy mąż stanu, prawdziwy przywódca, powinien posiadać obie te cechy, sprawiedliwego władcy i energicznego wodza., tej drugiej Stanisławowi Leszczyńskiemu zabrakło. Wolał liczyć na to, że polskie problemy rozwiąże za niego król Francji, który siedem lat wcześniej poślubił jego córkę, Marię.


 

Gdańsk od 1577 r., gdy sprzeciwił się wyborowi na tron polski Stefana Batorego, co wiele potem go kosztowało, zwykł był czekać na rozwój sytuacji i popierał zazwyczaj podczas takich konfliktów tego z kandydatów, który pierwszy został koronowany. Tym razem jednak, zamiast wyczekiwać, wbrew swoim zasadom poparł entuzjastycznie i od razu Stanisława. Choć historycy spierają się o przyczyny takiego postępowania, moim zdaniem na tej decyzji zaważyły, w tamtej chwili racjonalne, powody. Gdańsk żył z handlu, a Francja była jednym z największych odbiorców polskiego zboża. Francja była u szczytu potęgi, a ponadto zdołała zapewnić sobie neutralność Anglii i Niderlandów, z którymi Gdańsk prowadził ożywiany handel. Francja głosiła, że podejmie wojnę o sukcesję polską i pod tym hasłem wypowiedziała wojnę Austrii. Jak się miało okazać, głównie zależało jej na zajęciu Lotaryngii, ale gdańszczanie nie mogli o tym wiedzieć. A poza tym, gdańscy kupcy doskonale wiedzieli, że największym wrogiem ich dobrobytu mogą być ograniczenia ze strony Prus i Rosji, które chciały zmarginalizować ich miasto, a przy tym niechętne były Polsce, z której płynęło zboże będące źródłem jego zamożności.

Stanisław Leszczyński, gdy pojawił się kontrkandydat do tronu, udał się do Gdańska. Gdańszczanie nie tylko go popierali, ale i chronieni byli potężnymi umocnieniami. Już wcześniej Gdańsk zbroił się, zaciągał wojska i umacniał szańce. Zdecydowana większość mieszczan, z burmistrzem Gabrielem von Boemelnem na czele, opowiadała się za Leszczyńskim, a jego wybór przywitano biciem w dzwony i uroczystościami na jego cześć.


 

Gdy na redzie pojawiły się francuskie okręty, gdańszczanie mieli już za sobą kilka miesięcy wojny, podczas której ich wojska oraz wojska koronne, przybyłe wraz z królem, poniosły poważne straty. Powoli zacieśniało się oblężenie, padła Orunia, Grodzisko i Zimowy Szaniec, a potem także, zajęte bez walki, umocnienia Gdańskiej Głowy, co odcięło miasto od Wisły. Przestrzeni było coraz mniej, coraz intensywniejszy był zaś, począwszy od kwietnia, rosyjski ostrzał, od którego wybuchały pożary i sypały się ściany kamienic Starego i Głównego Miasta – tylko dzielnice położone za Motławą były bezpieczne, tam też, na Długie Ogrody, przeniósł się król, francuski ambasador Monti i bogaci mieszczanie.

Nic dziwnego, że wieść o przybyciu okrętów wywołała podniecenie. Niestety,, radość była krótka, a rozczarowanie ogromne. Najpierw okazało się, że są tylko dwa i wiozą 1200 słabo uzbrojonych żołnierzy; trzy dni później, że odpłynęły bez podjęcia jakiejkolwiek próby przedostania się do miasta, nawet bez przeprowadzenia zwiadu. Ambasador Monti był oburzony, co wyraził zarówno w liście do króla Francji, jak i samego dowódcy wysłanych oddziałów. Wysłano też listy do ambasadora francuskiego w Kopenhadze, bo tam zatrzymały się okręty, by je zawrócono.

Ambasador Francji w Kopenhadze, hrabia de Plelo, były pułkownik, człowiek o zainteresowaniach literackich, a nade wszystko o wielkim poczuciu honoru, potraktował wycofanie się okrętów jako hańbę dla Francji i nie tylko zawrócił okręty, ale wraz z trzecim, który przybył właśnie do Kopenhagi, przyłączył się do ekspedycji.

Okręty przybyły na Westerplatte ponownie 24 maja, ale niespełna dwa tygodnie bardzo zmieniły na niekorzyść sytuację w Gdańsku: po pierwsze wzmocnieni posiłkami Rosjanie zbudowali umocnienia po zdobyciu Szańca Letniego nad Wisłą, odcinając od miasta Westerplatte, po drugie, do Gdańska dotarły niecierpliwie wyglądane przez Rosjan wojska saskie w sile 8 tysięcy żołnierzy.

Po nawiązaniu przez de Plelo kontaktu z miastem, ambasador Monti wysunął propozycję, by oddziały francuskie przedarły się do miasta przez rosyjskie umocnienia, przy jednoczesnym wsparciu silnego, złożonego z 1800 ludzi wypadu żołnierzy Gdańska. Podjęto próbę wykonania tego planu 27 maja. Po przeprowadzeniu rozpoznania, zdecydowanie niedostatecznego, jak miało się okazać, Francuzi ruszyli do ataku, napotykając podmokły, niekiedy bagienny grunt oraz silny opór Rosjan, którzy strzelali zza drzew wycofując się do okopów. Wreszcie, pod ogniem artyleryjskim, atak się załamał. Również oddziały wysłane z Gdańska nie dotarły do zaplanowanego miejsca. Na polu bitwy zostało stu francuskich grenadierów i hrabia de Plelo.

Gdańszczanie zrozumieli, że pomoc Francji nie będzie wystarczająca do zmiany losów wojny. Szwecja również nie podjęło, mimo zachęt Ludwika XV, kroków wojennych przeciw Rosji. Zawiodły negocjacje prowadzone na carskim dworze. Francuskie wojska ekspedycyjne okopały się na Westerplatte i nie podejmowały już żadnych działań. Wreszcie, zamiast dalszych francuskich posiłków, 12 czerwca pojawiła się silna flota rosyjska licząca ponad dwadzieścia okrętów i 1350 dział, ostrzelała obóz francuski i twierdzę Wisłoujście. To podkopało ostatecznie i tak niezbyt wysokie morale Francuzów, którzy, wbrew poleceniom króla i ambasadora, skapitulowali. Potem, 24 czerwca skapitulowała załoga Wisłoujścia, którą przejęły wojska saskie.

Leszczyński zrozumiał, że to koniec marzeń, że czas miastu i jego mieszkańcom, nieustannie bombardowanym przez artylerię rosyjską, umożliwić korzystne warunki kapitulacji. By uchronić króla przed niewolą, najbliższe Leszczyńskiemu grono osób zaplanowało jego ucieczkę. W nocy z 27 na 28 czerwca, w chłopskim przebraniu wraz z kilkoma osobami uchodzi przez zalane wcześniej przez gdańszczan tereny Żuław i po pełnej przygód przeprawie dociera 5 lipca do Kwidzyna, by ostatecznie dotrzeć do Królewca.

Gdańsk po wielodniowych negocjacjach skapitulował ostatecznie 7 lipca podpisując akt kapitulacji w kwaterze feldmarszałka Münicha na Orunii i uznał za króla Polski Augusta III, ponosząc znaczne, finansowe konsekwencje swojej wierności Stanisławowi Leszczyńskiemu.

  Tak zakończył się w dziejach Gdańska epizod zadziwiającej wierności, którą Gdańsk okazał, wbrew swoim interesom, szlachetnemu królowi Stanisławowi Leszczyńskiemu. Sam Leszczyński, od swego teścia otrzymał w dożywotne władanie bogate księstwo Lotaryngii, gdzie sprawował rządy rozsądnie i sprawiedliwie i zapisał się w pamięci swoich poddanych jako król-dobrodziej. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura