Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz
141
BLOG

A mury rosną...

Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Naszą pieśnią lat osiemdziesiątych były „Mury” Kaczmarskiego. Śpiewaliśmy i inne sztandarowe, dawne i nowe, różnych twórców, ale ta była najważniejsza w czasach „Solidarności”.

Gdy już buzował w krwiobiegu alkohol, przy otwartych oknach, na Grabówku, Chyloni, czy w śródmieściu Gdańska zaczynało się, przy dźwiękach gitary, lub bez niej, śpiewać niepokorny zestaw: „Żeby Polska była Polską”, „Gdy tak siedzimy przy bimbrze”, „Ballada o szosie E7”, „Partyzanta”, „Balladęo Janku Wiśniewskim”, ale najważniejsza była ta jedna: „Mury”.

Jej słowa niosły niespotykane w innych przesłanie, nadzieję, wolę walki, siłę, której ni nie mogło powstrzymać, siłę zbiorowego dążenia do wolności. Uczyłem słów tej piosenki dzieci przyjaciół, potem własna córkę, piosenka była wielka, niepokonana, Była wyzwaniem rzucanym upokorzeniu, niewoli, była sztandarem wolności. „On natchniony i młody był, ich nie policzyłby nikt, on im dodawał pieśnią sił,śpiewał, że blisko już świt...”. Czy może być coś bardziej poruszającego, gdy wokół szaleją zomowcy, gdy panuje noc generałów?

Jacek Kaczmarski nie lubił, gdy nazywano ją hymnem „Solidarności”. Nie tak to rozumiał, ale pojąłem to dopiero później. Świadomie unikaliśmy ostatniej zwrotki, a ona właśnie najważniejsza. Śpiewaliśmy, by „wyrwać murom zęby krat” i to było dla nas najważniejsze. A poza tym, jak żadna inna, właśnie ta pieśń irytowała komunę.

Ale w tekście Kaczmarskiego było coś znacznie więcej, było ostrzeżenie, ostrzeżenie, którego nie dostrzegaliśmy, omijaliśmy je celowo.


 

„Aż zobaczyli ilu ich,

poczuli siłę i czas

I z pieśnią że już blisko świt.

szli ulicami miast

Zwalali pomniki i rwali bruk,

Ten z nami! Ten przeciw nam!

Kto sam ten nasz największy wróg!

A śpiewak także był sam.


 

Patrzył na równy tłumów marsz

Milczał wsłuchany w kroków huk

A mury rosły rosły rosły

Łańcuch kołysał się u nóg...”.


 

Rewolucje zjadają siebie, rewolucjoniści stają się nowymi panami. Tak było podczas rewolucji francuskiej, meksykańskiej i każdej innej. Gdy rewolucjoniści sięgają władzy, przekonani są, iż wszystko robią dla dobra ludu, ale w istocie stają się nowymi władcami. I nie lubią sprzeciwu.

Przekonanie o własnej nieomylności, o własnej roli dziejowej, dobroczynnej, rzecz jasna, przyświeca wszystkim Robespierre'om, Leninom, Pol-Potom. Niosą szczęście ludzkości. Inni tego nie rozumieją, więc trzeba ich odsunąć od wszelkich wpływów. Zależnie od czasu i okoliczności, dokonuje się tego na rożne sposoby, można ich zgilotynować, wysłać do obozów pracy, bądź, jak dzisiaj, ośmieszać.

Chłopcy rewolucjoniści przejęli władzę. Ci z „Solidarności”, ci z SLD, ci z PiS, ci z PO. Wszyscy wiedzieli i wiedzą najlepiej, jak uszczęśliwić naród. A najlepiej uszczęśliwiają go, będąc u władzy.

To dobre wytłumaczenie. Ale „mury rosną”. A piosenka staje się szczególnie ważna, i prorocza.

Jan Krzysztof Kelus, mniej znany bard „Solidarności” napisał:


 

„Piosenka piosenka,

jak ta prostytutka,

Udaje wesołą,

a naprawdę smutna”.


 

A czy można mieć własne zdanie,nie lubić PO, a nie być fascynatem PiS? Czy mozna dostrzegać w Unii Europejskiej pozytywy i negatywy? Czy bycie wolnym i niezależnym jest jeszcze akceptowalne? Czy można, krytykując postępowanie i decyzje, pozostać czyimś przyjacielem i nie narazić się na ostracyzm? Czy można pod jednym względem zgadzać się z jedną partią, pod innym zgadzać się z drugą? A czy można zaproponować inną drogę?

Tak się tylko pytam.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości