Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz
358
BLOG

Mój 12 grudnia 1981 r.

Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Była sobota 12 grudnia 1981 roku. W Sopocie kończyliśmy trwający prawie miesiąc studencki strajk. W nowym budynku przy ulicy Armii Czerwonej strajkowały wydziały Ekonomiki i Organizacji Transportu oraz Prawa i Administracji, łącznie kilkuset studentów. Strajk rozpoczął się w listopadzie w charakterze wsparcia dla Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Radomiu żądającej usunięcia rektora łamiącego zasady samorządności uczelni, potem dołączono kolejny postulat uchwalenia przez sejm nowej ustawy o szkolnictwie wyższym.

Nad ranem ostatni wiec. W kraju wyraźnie wzrastało napięcie. W Gdańsku obradowała Komisja Krajowa NSZZ „Solidarność”. Przedstawiłem sytuację i podziękowałem uczestnikom za udział w strajkach i wytrwałość. Zżyliśmy się ze sobą mocno przez tych kilka tygodni. Wielu uczestników miało poczucie niespełnienia, ja też, ale kontynuowanie strajku w atmosferze rosnącego zagrożenia wydawało mi się ryzykowne, taką zresztą podjęliśmy decyzję dzień wcześniej na posiedzeniu Uczelnianego Komitetu Strajkowego. W Gdańsku Komisja Krajowa rozważała możliwość podjęcia strajków w zakładach pracy i to było ważniejsze. Przekonywałem, że to nie koniec starań, że będziemy utrzymywali stan gotowości strajkowej i przez całą dobę będzie pełnił dyżur zespół powołany przez komitet strajkowy, wydawany będzie też biuletyn z informacjami.

Jako komitet strajkowy byliśmy odpowiedzialni za budynek i za przygotowanie go do normalnych zajęć, więc czekaliśmy aż wszyscy strajkujący go opuszczą, sprawdzaliśmy sale, ustawialiśmy stoły na ich właściwym miejscu. Było trochę smutno.

Stałem na korytarzu między audytoriami i patrzyłem, jak studenci z plecakami i torbami opuszczają budynek. Wielu z nich podchodziło do mnie, by się pożegnać. Podawali plakaty, strajkowe biuletyny i plakietki prosząc, bym się podpisał. Nie czułem się nazbyt zręczne, ale nie chciałem odmawiać. Wpisywałem im zazwyczaj jakiś slogan w stylu „To jeszcze nie koniec, walczymy” – bądź coś w ty rodzaju. Dziś to brzmi patetycznie, nawet banalnie, ale wówczas w to wierzyłem naprawdę, byłem przekonany, że mimo wszystko nasz strajk miał sens. Byłem im wdzięczny, że mi zaufali, że zawsze miałem w nich oparcie, choć zdarzały się dobre i złe chwile. Na posiedzeniu Rady Wydziału bywało różnie, grożono mi usunięciem z uczelni, postulowano odcięcie prądu do budynku, na szczęście nie wszyscy. Te pomysły uciął wówczas dziekan, prof. Zygmunt Krasucki, oświadczając: „W budynku przebywają nasi studenci i naszym obowiązkiem jako kadry naukowej jest wspieranie ich w każdej sytuacji, nawet jeśli nie zgadzamy się z ich postępowaniem”. Piszę o tym, bo taka postawa nie była częsta wśród starszych pracowników, profesorów i docentów. Bezwarunkowego wsparcia udzielił nam też profesor (wówczas docent) Jan Majewski, udostępnił mi nawet na czas strajku swój gabinet. Tam, przy filiżance herbaty z samowaru (miał taki u siebie) przyjmowałem gości, tam odbywaliśmy w węższym gronie gorączkowe narady. Warto przypomnieć te dwa nazwiska.

Nie byłoby prawdą, gdybym napisał, że żyliśmy tylko polityką, choć codzienne wiece, poranny i popołudniowy, gdzie przedstawialiśmy bieżące wydarzenia, stanowiły stałe punkty dnia. Pozostały czas trzeba było jednak czymś wypełnić. Za dnia organizowaliśmy dobrowolne wykłady prowadzone przez naukowców, którzy solidaryzowali się ze strajkiem. Jednym z nich był profesor Robert Głębocki, pierwszy wybrany przez środowisko rektor UG. Jego wykład o astrofizyce zgromadził pełne audytorium, a potem wywiązała się ożywiona dyskusja. Jeden ze studentów zapytał nawet, czy obecny stan wiedzy na temat wszechświata pozwala stwierdzić, że Bóg nie istnieje. Profesor, choć był ateistą, zaprzeczył.

Poza wykładami organizowane były spotkania z najprzeróżniejszymi ludźmi. Był wśród nich Józef Kuśmierek, niezależny dziennikarz, Daniel Olbrychski, Andrzej Gwiazda i wiele innych osób. Wyświetlaliśmy filmy fabularne, jakie udostępniało nam za darmo Przedsiębiorstwo Rozpowszechniania Filmów, organizowane były koncerty studenckich zespołów. Swoistym hitem był powstały oddolnie „Kabaret Dziennika TV”, który zaczął nawet występować na innych wydziałach i uczelniach. To wszystko zbliżało, integrowało.

Po południu, około siedemnastej, budynek wyglądał jak przed rozpoczęciem strajku, tak przynajmniej uznaliśmy z kierownikiem administracyjnym, którego nazwiska już nie pamiętam, a który przez cały okres strajku współpracował z nami z pełnym zaangażowaniem, a i później z życzliwością pomagał, jak tylko mógł.

W pomieszczeniu NZS-u i samorządu studenckiego zostało kilku kolegów pełniących dyżur, między innymi Tomek Matulaniec. Byli w stałym kontakcie telefonicznym z biurem Krajówki w Gdańsku i na bieżąco spisywali podawane informacje. Pożegnałem ich, zabrałem swoje rzeczy i po raz pierwszy od miesiąca pojechałem spędzić noc w domu.

Byłem naprawdę zmęczony. W ciągu ostatnich tygodni spałem nie więcej niż po kilka godzin, a podczas ostatnich gorączkowych dni, nieustannych wyjazdów na Humankę, dyskusji i spotkań, jeszcze mniej. Podtrzymywały mnie ogromne ilości mocnej kawy.

Wróciłem do domu i wziąłem długą kąpiel. Myślałem o minionych dniach i zastanawiałem się co dalej. Położyłem się o dwudziestej z nadzieją na długi i spokojny sen. Za kilka dni miałem skończyć dwadzieścia dwa lata. To było trzydzieści lat temu.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości