Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz
285
BLOG

Sylwester, spółdzielnia i piłka nożna

Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Sylwester, jak co roku od 27 lat, zaczynam meczem pracowników spółdzielni „Świetlik”. W samo południe, bez względu na pogodę. Dziś już nie gram, wielu z nas nie gra, czasem czynią to za nas nasze dzieci, choć wielu nadal biega po boisku z takim samym zapałem jak przed laty. Istotne jest samo spotkanie, gra, ale też rozmowy poza boiskiem i znakomita „robalówka”, tajemniczy płyn Roberta o rozgrzewających i poprawiających nastrój właściwościach, testowany z zapałem przez kibiców. Spotykamy się, choć różne były nasze wybory życiowe, zawodowe i polityczne. Wielu spółdzielców i ich przyjaciół odeszło, ale tego dnia są z nami nadal: Maciek Płażyński, Aram Rybicki, Janusza Błaszkiewcicza, Antek Grabarczyk, Marek Mazurkiewicz. Irek Gust, Sławek Trojanowski. Wydłuża się nam ta lista. Ale spółdzielnia, chociaż nie istnieje jako przedsiębiorstwo, nadal się rozrasta. Przychodzą na mecz kolejne pokolenia, teraz już trzecie. Każdy z nas próbuje coś im z tamtej idei przekazać. Bo spółdzielnia to było coś znaczenie więcej. Spółdzielnia to był sposób zarobkowania z jednej strony, ale też postawa życiowa. Spółdzielnia była manifestacją niezależności od systemu i walką z nim, ale i odpowiedzialności za zamiany. My nie czekaliśmy, aż ktoś coś zrobi i nam przyniesie, tylko robiliśmy to sami. Spółdzielnia była tą cząstką wolnej Polski, jaką chcieliśmy widzieć wszędzie: była wolna, demokratyczna, tolerancyjna i solidarna. Na pewno nie doskonała, ale znaczenie lepsza niż otaczająca ją rzeczywistość. Tam u góry, na kominie, bezpieczeństwo zależało w dużej mierze od kumpli, tego z lewej, i tego z prawej. Na dole było identycznie. Ważne było poczucie bezpieczeństwa, wszak za więzienne kraty czy do szpitala można było trafić w każdej chwili, wielu trafiło, ale jedno było pewne – kumple nie zapomną i zrobią wszystko, by pomóc i zaopiekować się bliskimi.

To próbuję przekazać synom, którzy w tym roku (nie po raz pierwszy) pojechali na stadion Lechii ze mną. Tego dnia, w tym i każdym innym miejscu w którym gramy i się spotykamy, choć na chwilę ma się wrażenie, że ta atmosfera wraca. W tym roku miałem wrażenie, że była szczególnie silna. Wciąż się uczymy. Ważne by zapomnieć o różnicach, jeśli nie na co dzień, to przynajmniej tego popołudnia. Donald nie jest wtedy premierem, lecz kolegą z brygady. Maciej nie był marszałkiem, tylko prezesem „Świetlika”, który też potrafił założyć kombinezon z malować komin. Różnice zdań czy opinii tego nie zmieniają, nie muszą dzielić wtedy, gdy spotykamy się jako przyjaciele. Mecz, spotkania, gorący bigos z kiełbasą i lampka szampana, wzajemne życzenia. Wiem, że miałem szczęście uczestniczyć w czymś niepowtarzalnym i wyjątkowym. I uczestniczę do dziś.

Potem wyjazd do przyjaciół na wieś, przy pięknie rozgwieżdżonym niebie. Tym razem spotkanie z Nowym Rokiem bez tańców i muzyki., ale czuję, że ten rok będzie lepszy. O poprzednim już zapomniałem. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości